W sumie zaczęło się już układać: od jakiegoś czasu pracowałam jako agent podróży, w firmie, która wysyła paczki do Europy (głównie do Polski) kontenery, w tym mienie przesiedlenia, sprzedając bilety (głównie starszym ludziom, bo wiadomo, młodzi sami ogarniają temat) oraz wysyłając pieniążki przez WU, aż tu nagle jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość o ciąży. Już byłam pogodzona, że będzie tylko jedynak, już czerpałam satysfakcje, że go odchowałam, a tu taka wiadomość już przecież w późnym wieku ! A ta ciąża jak gdyby nigdy nic, sobie była, serduszko biło, fasolka rosła. I nawet dobrze znosiłam ten stan, ba! - dużo, dużo lepiej niż za pierwszym razem. No może do momentu, kiedy dowiedziałam się, że dostałam cukrzycy ciążowej. Denerwowało mnie, że muszę się kuć co parę godzin tym nieszczęsnym ustrojstwem i mierzyć ten cholerny cukier! Denerwowało mnie monitorowanie płodu i straszenie, co mogłoby się stać... Przecież zostałam z tym lekarzem Chińczykiem, bo dał mi nadzieję, że wszystko skończy się pomyślnie! Na szczęście wytrzymałam i pamiętnego roku 2020, 20 stycznia urodziłam córeczkę. Nie wiem, czy to hormony, czy instynkt?... Trudno przeliczyć i opisać ogrom szczęścia jaki w naszym domu zagościł. Teraz mieliśmy parkę! Chłopca i dziewczynkę. Po tylu latach!
No a później ogłosili pandemię, pozamykali nas w domach, odgrodzili od siebie na 6 stóp i zamaskowali, a dzieci zaczęły naukę zdalną. Nie był to szczęśliwy czas dla nikogo. Ja znów wróciłam do pracy, ale nie była to praca w pełnym wymiarze. Przyleciała do nas moja bratanica. Starałam się jej pokazać co mogłam, nie było to łatwe, bo dziecko malutkie i muzea zamknięte i galerie i właściwie to mało co działało normalnie. Na końcu wysłałam ją wprawdzie na tygodniową wycieczkę, żeby zobaczyła choćby skrawek Ameryki, ale wiedziałam, że to nie było do końca to. Było nam ciężko tak na kupie siedzieć. Nowy członek rodziny, łóżeczko, wózek, kołyska, a jeszcze gość z Polski i ta nauka przez komputer. Teraz jak na to patrzę to nie mogę się nadziwić jak nas wszystkich zmanipulowano i wystraszono.
Zapadła decyzja o kupnie domu. Myśleliśmy o tym wcześniej, ale teraz już byliśmy do tego jakoby przymuszeni. Od kilku lat oszczędzaliśmy na tzw. down payment. Historię kredytową łatwo tu zbudować, wystarczy regularnie spłacać swoje kredyty. Mimo, że szczęśliwie trafiliśmy na profesjonalistów, to rynek nieruchomości w tym okresie był "hot" - domy sprzedawały się jak świeże bułeczki. Procenty były historycznie niskie, a inwestorzy jakby mieli skądś jakiś cynk, że trzeba szybko działać, bo z pewnością pójdą w górę i przebijali ceny wyjściowe po kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Także kilka ofert spełzło na niczym. Jako że jestem wierząca odprawiałam nawet nowenny do Św. Antoniego w intencji znalezienia dla nas domu. Chyba się nad nami zlitował. Nasza oferta została przyjęta i 15 lipca 2021 odbył się tzw. closing. Później była przeprowadzka i sprzedaż naszego poprzedniego tzw. townhome. Tu już nie poszło tak gładko. Przychodziły tabuny ludzi oglądać, składali oferty, ale dopiero szósty kontrakt okazał się pomyślny. Także poznaliśmy rynek z każdej możliwej perspektywy. Do szukania domu zatrudniłam świętego Antoniego, a jeśli chodzi o sprzedaż, to panuje tu przekonanie, że należy zakopać świętego Józefa blisko domu w ziemi głową w dół i broń Boże nie wykopywać, aż do zakończenia tranzakcji - ot taki lokalny zabobon. Podejrzewam, że takich zakopanych Józefów są tabuny w Ameryce. Moje przyjaciółki powiedziały mi też, że koniecznie powinnam zapamiętać pierwszy sen w nowym miejscu. Sen zapamiętałam, był niezwykły, mistyczno-biblijny -możnaby rzec, a śniło mi się siedem wilków, które jeżąc się i marszcząc swoje szare pyski próbowały mnie skrzywdzić. Przebudziłam się przestraszona, bo od razu skojarzył mi się ten sen faraona o tłustych i chudych krowach. Tłuste czasy minęły, więc co nas teraz czeka? Drże na myśl, że coś się może jeszcze zepsuć i boję się o moich bliskich, co jest w sumie naturalne, bo zawsze boisz się o osoby ci bliskie...
Porządkuję swoją przestrzeń i sprawia mi to ogromną satysfakcję, gdyż mam wtedy wrażenie, że w jakiś sposób oddziaływuję na swoje otoczenie, a może nawet i na świat?
To czynność, która nigdy się nie kończy.
"Największą obfitość chaosu można znaleźć tam, gdzie się szuka porządku. Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany." (T. Pratchett, Ciekawe czasy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz