niedziela, 24 sierpnia 2025

Muzeum motorów, filmy i seriale z motorem w tle

A dziś wpis z całkiem innej beczki, ponieważ zapraszam Was do muzeum motocykli w Saint Charles, IL. Na własnym podwórku mam dwóch zapalonych motocyklisów, więc postanowiłam na przyczepkę dołączyć do ich zwiedzania. Muzeum znajduje się przy głównej ulicy i zwraca na siebie uwagę szyldem, muralem oraz ciekawymi motorami, które reklamują je na zewnątrz.




 Widać, że właściciel włożył w powstanie tej motocyklowej mekki wiele serca. 


Polski akcent to przedwojenny Sokół 1000.












Z klasycznych motocykli to właśnie marki: Harley-Davidson, Indian, Triumph i BMW są najczęściej spotykane na drogach w Stanach Zjednoczonych. Nie będę opisywać poszczególnych modeli, wspomnę jedynie, że wiele z nich ma ponad sto lat, a niektóre widziałam pierwszy raz w życiu, np.  angielski Vellocette, czy Norton.





Wejście do muzeum jest darmowe, ale można złożyć dowolną donację. Można też wziąść udział w loterii, w której główną nagrodą jest Harley-Davidson Fat Boy z 2025r. (zdjęcie poniżej) warty 27tys. $. 



A teraz, pozostając w temacie motocyklowym, chciałam Wam zaproponować kilka najciekawszych, moim zdaniem, filmów i seriali z motocyklem/ motocyklami w tle.

1. "Easy rider" - "Swobodny jeździc" klasyk z 1969r. w rolach głównych: Peter Fonda i Dennis Hopper, którzy wcielili się w role dwóch motocyklistów przewożących zakazany towar z Los Angeles do Nowego Orleanu przez Kalifornię, Nowy Meksyk, Teksas i Luizjanę.
Filmową historię można streścić w kilku słowach: nielegalne interesy, łatwe pieniądze, umiłowanie wolności i wspaniała muzyka.



2. "The World's Fastest Indian", tytuł polski "Prawdziwa historia" z 2005r. z Anthony Hopkins'em wcielającym się w ekscentrycznego projektanta najszybszych motocykli na świecie. Film opowiada o jego pasji,  uporze, determinacji i niełatwej drodze do celu. Burt Munro wyruszył z małego miasteczka w Nowej Zelandii do Sun Jose w Kalifornii, aby na solnej pustyni - Bonneville Salt Flats wziąść udział w wyścigach. Polecam wszystkim, którzy potrzebują mocnej dawki inspiracji i motywacji, bo historia jest jak najbardziej prawdziwa.




2. "One week" - "Tylko tydzień" - film produkcji kanadyjskiej z 2008r. pełen refleksji i otwartych pytań:
"Co byś zrobił, gdybyś miał jeden dzień, tydzień lub miesiąc życia? Jakiego życia byś się uchwycił? Jaki sekret byś wyjawił? Jaki zespół byś zobaczył? Komu wyznałbyś miłość? Jakie życzenie byś spełnił? W jakie egzotyczne miejsce poleciałbyś na kawę? Jaką książkę byś napisał?"
A może wybrałabyś się / wybrałbyś się w podróż z Ontario na zachodnie wybrzeże Kanady?



4. "The motorcycles diary", z 2004r., tytuł polski "Dzienniki motocyklowe" - film opowiadający o podróży motocyklowej przez Amerykę Południową biochemika - Alberto Granado i młodego studenta medycyny- Ernesto Guevara. Wyprawa jest pełna przygód i obserwacji społecznych, które ukształtowały światopogląd późniejszego bojownika o wolność Che Guevary.




5. "Sons of Anarchy" (2008-2014) - kultowy serial produkcji USA opowiada o losach członków klubu motocyklowego "Synowie Anarchii". Jak się okazuje, społeczność motocyklistów z miasteczka Charming w Kalifornii łączy nie tylko przyjaźń, pasja do jednośladów oraz wspólnego spędzania czasu, ale również szemrane interesy,  gangi i walka o wpływy.
W rolach głównych m.in.: Churlie Hunnam, Ron Perlman oraz Katey Sagal, która dostała za swą kreację Złoty Glob.


Czy dzisiejszy temat spodobał Wam się? Czy lubicie maratony filmowe? Może macie jakieś propozycje do listy najciekawszych filmów o tematyce motocyklowej? 


wtorek, 19 sierpnia 2025

Najtrudniejsza lekcja i japońskie drzeworyty ukiyo-e

 ✍️ Ernest Hemingway napisał kiedyś:

„Najtrudniejsza lekcja, której musiałem się nauczyć jako dorosły, to bezwzględna potrzeba iść dalej – bez względu na to, jak bardzo czuję się rozbity w środku.”

"Just keep swimming" mówi Dory do Marlina szukającego Nemo w filmie animowanym "Finding Nemo" (tytuł polski "Gdzie jest Nemo"). 

Podążanie ku własnym celom ma sens, więc płyńmy/idźmy dalej. 

Za mną kolejna życiowa lekcja. Może nie jakaś bardzo spektakularna, ciężka i przykra, ale stawiająca moją poprzeczkę  wyżej i  skłaniająca do osobistej refleksji. Moja mała dziewczynka poszła właśnie do Kindergarten (to jest klasa zerowa szkoły podstawowej) już na cały dzień.

 Przystanek autobusowy mamy parę kroków od domu. Z moim małym bombelkiem dojeżdża cała banda dzieci z naszego zacisznego "cul-de-sac". Od rana z osiedlowymi rodzicami obowiązuje "small talk". Schoolbus przyjeżdża o 8.38 rano i wraca o czwartej po południu. Wydaje mi się, że to bardzo długo dla takiego pięciolatka. Cały czas zadaje sobie pytania: Czy sobie poradzi w nowej sytuacji? Jak się zachowa? W pierwszy dzień pojechałam za autobusem, aby zobaczyć zbiórkę przed szkołą. Później, kiedy klasa jak pisklęta podreptała za nauczycielem do szkolnego budynku, nie mogłam sobie znaleźć miejsca. 

Nie mam pojęcia, jak odnajdują się rodzice, których dzieci wyjeżdżają na studia i widzą je dopiero z okazji świąt lub ferii? Czy to kwestia przyzwyczajenia, zimnej kalkulacji, może znajomość realiów, a dla młodych trening samodzielności? O co w tym chodzi? Nie wiem. Cieszę się, że mój syn studiuje blisko i jest z nami. Mam pewność, że nic mu nie brakuje i w razie czego może liczyć na pomoc rodziny.

Cóż, pierwsze dni nowego roku szkolnego to w zasadzie dla wszystkich jest wyzwanie. Drugi dzień był znacznie lepszy i takie pewnie będą następne. Wyznaczyłam sobie więcej zajęć i celów, a córcia przyzwyczaja się do szkolnych obowiązków i poznaje nowych kolegów. Myślę, że kluczowe jest nastawienie. 

Dziecko oczywiście w pierwsze dni wracało ze szkoły  zadowolone i dumne, że sobie poradziło, więc nie ma już odwrotu. Proces edukacji się rozpoczął i machina poszła w ruch. Powinnam się cieszyć.

Poniżej mój sierpień w ogrodzie.


I mój nowy nabytek - 🌺 Blush hibiscus, 


poczciwe Marcinki,


różowa brugmansja, czyli popularne trąby anielskie.


Ogórki już mi się kończą, 
więc posiałam  drugą zmianę.
W wolnych miejscach kiełkuje koperek
 i szczypiorek


Ale dość już tej prywaty. Dziś zapraszam Was na wystawę "Hokusai & Ukiyo-e: The Floating World".

Przenosimy się do XVII-wiecznej Japonii do miasta Edo (obecnie Tokio), które rozkwitło pod rządami szogunatu jako kulturalne i gospodarcze centrum.

 Kolekcja zawiera 53 obrazy i drzeworyty mistrzów ukiyo-e, w tym oryginalne prace Hokusai, Hiroshige i ich współczesnych oraz 17 ręcznie wykonanych przedmiotów.




W XIX wieku nastała w Europie moda na japonizm.
Pierwsze odbitki drzeworytów ukiyo-e dotarły do Europy razem z porcelaną na holenderskich statkach.



A tutaj jedna z pierwszych stu odbitek 'Fali".
Te późniejsz, jak opowiadała przewodniczka, mają więcej chmur.




Ach te miny aktorów,


 twarze "wykonane" z ciał,


ci sprytni cyrkowcy...


Inkrustowane złotem przedmioty codziennego użytku,


ślubne kimono i zbroja z "Ostatniego samuraja".




To wszystko zrobiło na mnie niesamowite wrażenie i zapisałam się już na newsletter muzeum, aby dostawać powiadomienia o nowych ekspozycjach.





Tak, dzieci też mogły stworzyć coś własnoręcznie



i poczuć się jak postacie z mangi.






poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Matthiesen State Park i opowieść o słoneczniku

Dziś zapraszam na wspólne wędrowanie przez Matthiesen State Park. 
Zarówno w wąwozach w pobliskim parku stanowym Starved Rock jak i w tym, który właśnie odwiedzamy - Matthiesen, odnajdywano ślady Indian Ameryki  Północnej, a dokładnie plemion Illinois i Powatome.
Park początkowo nazywany był Deer Park i należał do przemysłowca Fredericka Williama Matthiessena. Został on przekazany państwu po jego śmierci w 1943 roku i na jego cześć przemianowany na Matthiessen State Park.

Jeśli ktoś czyta mojego bloga od dłuższego czasu, wie, że to nie jest moja pierwsza wizyta i odwiedzam go dość regularnie. 

W takich naturalnych siedliskach ludów tubylczych czuję się fantastycznie i odwiedzam  często. Co więcej! Ciągam za sobą moich dalszych i bliższych znajomych i zarażam pasją do tych miejsc.

Od pewnego czasu mam to niesamowite szczęście, że  otaczam się ludźmi pozytywnymi i taki był też cały ten dzień - pełen słońca, pięknych widoków, wytchnienia w cieniu drzew i pysznego jedzonka.
A na dobrą wróżbę. Tuż przed wjazdem do parku, drogę przebiegła nam samica jelenia z centkowanym młodym.








Na zdjęciach widać, że mimo ostatnich opadów, wodospady były dość wychudzone, ale to oznaczało również, że wąwozy dało się przejść od początku do końca. ;)













Znalazłam na internecie informację, że blisko kempingu na terenie parku znajduje się pole słonecznikowe. 
Jednak nie było ono tak okazałe, jak pola widywane wcześniej, po części było zachwaszczone i zdziczałe.



Uważa się, że słoneczniki pochodzą z obu Ameryk. Badania sugerują, że roślina była znana i uprawiana przez Indian w Arizonie i Nowym Meksyku już około 3000 roku p.n.e. Niektórzy archeolodzy uważają, że słonecznik "udomowiono" nawet przed kukurydzą.

Nasiona słonecznika były wówczas ważną rośliną spożywczą: stosowano go jako dodatek do dań głównych, a także przekąskę, był źródłem oleju do gotowania oraz sporządzania mikstur leczniczych i kosmetyków, dodatkowo różne odmiany słonecznika uprawiano w celu uzyskania fioletowych i żółtych barwników. Uważano, że olej słonecznikowy leczy dolegliwości skórne, a jego ziarna mają różnorakie zastosowanie w rodzimej medycynie naturalniej. Niektórzy rdzenni mieszkańcy Ameryki postrzegali słoneczniki jako symbol odwagi. – Wojownicy nosili ze sobą na bitwę ciastka słonecznikowe, a myśliwi posypywali ubrania proszkiem słonecznikowym, aby dodać sobie otuchy.

Mężczyźni chętnie spożywali za to pestki słonecznika, które jak się okazuje są naturalnym źródłem  zwiększającej potencję argininy.

 W niektórych legendach słonecznik określany  jest jako "czwarta siostra". Pozostałe siostry to kukurydza, fasola i squash, które były pierwszymi roślinami uprawianymi na terenie obu Ameryk.

Ponieważ swój wyjątkowy kwiatostan zwracały podczas dnia od wschodu do zachodu słońca, słonecznik uważany był za roślinę sakralną, która otwiera wschodnie drzwi i przechodzi przez zachodnie drzwi. Indianie Cheroke wschód postrzegali za "otwarte drzwi" - początek i kierunek, w którym rodzimy się, by w swoim życiu spotkać się ze Słońcem. I odwrotnie, zachód, był kierunkiem śmierci i przejścia z tego świata do zaświatów opisywanych jako "tylne drzwi". Duchowi przewodnicy byli strażnikami "ciemnej ziemi" uważali oni,  że życie i śmierć są doświadczeniami Ducha poruszającego się przez drzwi lub portal, z którego kontynuujemy naszą podróż. 

Na zakończenie zostawiam wiersz mojej ulubionej poetki Marii Pawlikowskiej - Jasnorzewskiej.


Słonecznik


Dorastamy do twojej wiedzy,

Wysokiej wiedzy solarnej,

Kwiecie, który Słońce za wzór bierzesz!

Z dawna już, kręgiem nasion

Chóralnie szeptałeś

O ciemnem jądrze słonecznym,

A koroną złocistych płatków,

O fotosferze.

Dzikie, korzenne tchnienie

Z bliska cię osnuwa:

Może to zapach Słońca,

Który ty przeczuwasz?